piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 11 - Szczery uśmiech


Zostawcie po sobie ślad, to dla mnie motywacja. 


Pierwsza myśl po przebudzeniu. Nie sądziłam, że po tak głupim zachowaniu Leona, będzie mi tak ciężko zasnąć i zrobię to dopiero o 3:00 nad ranem.
Budzik zadzwonił o 9:00, ja jestem kompletnie niewyspana, a w dodatku samolot mam o 12:00.
Niechętnie podnoszę się z tego cudownego łoża i najdokładniej jak tylko potrafię ścielę je. Nie mogą przecież pomyśleć, że jestem jakąś panienką, która potrafi tylko korzystać z czyjejś gościnności i nic od siebie nie dać.
Po dokładnym wyścieleniu łóżka, otwieram okno, by przewietrzyć i udaję się do łazienki w celu wykonania porannego prysznica.
Zrzucam z siebie ciężar jakim jest piżama i powoli wchodzę do kabiny. Stawiam na lodowatą wodę, coś przecież musi mnie orzeźwić. Z impetem odkręcam kran, chcę natychmiast poczuć na sobie chłód tych kropel.
W jednej chwili ciarki rozchodzą się po moim ciele, jednak już za moment to uczucie zmienia się w przyjemny dreszczyk.
Przypominając sobie, że za dwie godziny muszę być gotowa, szybko łapię za gąbkę i różany żel pod prysznic. Łączę ze sobą te dwie rzeczy i szybko obmywam swoje ciało. Następnie biorę się za mycie włosów, ta czynność akurat jak zawsze, nie zabiera mi zbyt wiele czasu.
Po wszystkim, wychodzę z wanny na mroźne płytki, które dostarczają mojemu ciału kolejnych doznań dreszczy, owijam się ręcznikiem i staję przed lustrem. Dochodzę do wniosku, że dzisiaj się nie maluje, jeden dzień odpoczynku dla mojej twarzy, więc od razu przechodzę do mycia zębów. Po skończonej czynności, biorę się za suszenie włosów, co również udaje mi się zrobić szybko. Owinięta w ręcznik, idę do pokoju i biorę przygotowane wczoraj ciuchy na podróż. Wybrałam zwykłe czarne rurki z wysokim stanem, biały crop top, czarną skórzaną kurtkę i złote sandałki. Gdy już mam wszystko na sobie, łapię za walizkę, biorę torebkę i powoli schodzę na dół. Dostrzegam, że w salonie siedzi szatyn, więc momentalnie omijam to pomieszczenie i kieruję się do kuchni, w której plotkują Anne z Fran.
- Witam. - Odzywam się pierwsza. Kobiety natychmiast kierują swój wzrok na mnie.
- Witaj. - Mówią na równo.
- Czy ktoś da radę zawieźć mnie na lotnisko? - Pytam i nie dorzucam zbędnych ceregieli.
- Leon i Francesca już czekają - odpowiada Anne. Miałam nadzieję, że to ona mnie podwiezie, no cóż. - Może najpierw zjesz śniadanie?
- Nie, dziękuję. O 12:00 mam samolot, a jest już 11:00, zjem w samolocie. - Chcę jak najszybciej znaleźć się z dala od Leona.
- W takim razie, Francesco pójdź po narzeczonego. - Zwraca się do brunetki, a jedyne słowo jakie pozostaje w mojej głowie, to "narzeczony".
- Violetto! - Otwiera szeroko ramiona, dając mi do zrozumienia, że mam się w nie wtulić. Robię to z ogromną przyjemnością. - Trzymaj mi się tam! Musisz mnie jeszcze odwiedzić.
- Taki mam zamiar. Już niedługo. To piękne miejsce. - Odpowiadam zdecydowanie.
- Cieszę się ogromnie. No to już leć, bo czekają. - Kiwa głową w stronę wyjścia i właśnie tam się kieruję, a ona zaraz za mną. Leon momentalnie do mnie podchodzi i bierze się za walizkę, którą zanosi do samochodu.
- Jedźcie. Nie lubię pożegnań. - Stwierdza ciocia szatyna. Posyłam jej szeroki uśmiech i razem z włoszką, wychodzimy.


Podróż na lotnisko minęła mi w dziwnej atmosferze. Wszyscy siedzieliśmy cicho, nie było słychać nawet niczyjego oddechu. No trudno nikt tutaj nikogo nie będzie na siłę uszczęśliwiał.
Wszyscy trzej wysiedliśmy na równo z pojazdu i nawet nie myślałam kierować się po walizkę, to robota faceta. Z Francescą weszłyśmy do środka ogromnego budynku, a Leon niedługo po nas.
- Muszę skoczyć do łazienki. Zaczekajcie na mnie. - Odzywa się Fran i bez chwili zastanowienia rusza w stronę toalet. Zostawia mnie z nim samą, na pastwę losu.
- Violetta - odzywa się, nie błagam - możesz na mnie spojrzeć? - Nie wykonuję jego polecenia, więc ten łapie mnie za policzek i robi wszystko, aby nasze wzroki się spotkały. Ugh, nienawidzę go.
- Przestań. - Ganię go.
- Dobrze wiesz co jest między nami.
- Tak? To teraz mnie posłuchaj, uważnie. Ty masz narzeczoną, która kocha cię w cholerę, ja męża, z którym jeszcze się nie rozwiodłam. Jesteśmy dorosłymi, rozumnymi istotami. Damy radę zapomnieć i żyć dalej, nie raniąc innych. Więc przestań z łaski swojej robić między nami zamieszania, bo chcę mięć z tobą normalne stosunki, tym bardziej, że pracujemy w jednej firmie. Przemyśl to. - Mówię bez wytchnienia.
- Ja i tak wiem swoje. - Nie daje za wygraną, łapie moją twarz w swoje ciepłe dłonie, które powodują, że moje ciało przeszywa dreszcz i delikatnie całuje mnie w czoło. To uczucie wywołuje na mojej twarzy lekki uśmiech, ale gdy oboje zauważamy Francescę, natychmiast od siebie odskakujemy.
- Ja już gotowa. - Mówi.
- Ja również. - Odpowiadam i łapię za walizkę. Posyłam im obu szeroki uśmiech i powoli kieruję się do odprawy. Idę wolno i w pewnym momencie coś mnie kusi, aby się odwrócić. Robię to, widzę jak oni wychodzą, a Leon odwraca się, posyła mi szczery uśmiech i puszcza oczko. To nie był przypadek.

***
Witam! 
Szczerze? Boję się publikować tego rozdziału, bo rozumiem jak bardzo możecie być na mnie źli, o ile już w ogóle nie opuściliście tego bloga. 
Nie mam usprawiedliwienia. 
Wstawiam rozdział i mam nadzieję, że jest w miarę i ktoś to jeszcze będzie czytał. 
Zajmuje miejsca tym, którzy już dawno o to prosili ;) 
Jeżeli ktoś jeszcze chce, to piszcie w komentarzu "JA" ;* 
Zostawiam Was z rozdziałem i wyłączam bloggera w nadziei, że mi wybaczycie. 
Przepraszam, jeszcze raz!❤ 
PS. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział.  



Obserwatorzy